sobota, 7 stycznia 2012

o gentryfikacji i o kotach


W zależności od humoru (i tego czy Cezary Michalski akurat za bardzo nie przynudza w swoich felietonach) od czasu do czasu zdarza mi się trochę sympatyzować z linią programową Krytyki Politycznej. Tak, właśnie tej KP na którą "prawdziwi" Polacy-patrioci spod znaku łysej pały zdrowo ostatnio plują w zemście za pewnego importowanego Niemca-anarchistę, który też w pluciu był niezły. Plują, bo jak mówi poeta Nie będzie [k**wa] Niemiec pluł nam w twarz. Ale nie o tym, nie o tym ten tekst. Na myśl o mieleniu "listopadowej niepodległości" do dziś niedobrze mi się robi.


Za sprawą tej właśnie, wyżej wspomnianej KP poszerzył mi się ostatnio osobisty słowniczek wyrazów obcych o nowy, pięknie brzmiący i z angielskiego pochodzący termin gentryfikacja.
Najogólniej mówiąc, chodzi o takie różne złe - zdaniem KP- zjawiska jak np. zabieranie pod grodzone i monitorowane osiedla parku gdzie akurat z psem na spacer chodzisz, wyrzucanie dynks chlejącego plebsu, staruszków i staruszki z 600 złotyma emeryturki z pięknych secesyjnych kamienic przez nowobogackie polskie elity itp, itd. O tak, kamienice w modzie są bardzo. Te 3 metry wzwyż, stiuki, z kafli piece, bauhausu ebonitowe włączniki. Wyremontujemy, zrewitalizujemy, czynsz na poziom nieosiągalny dla biedoty wywindujemy. Home and Garden można zaprosić później na sesje fotograficzną. Ach, jakże będzie wybornie !
Plebsowi i dziadkom baraki z dykty, styropianu z dodatkiem azbestu na przedmieściu postawimy. Niech znają dobroć naszą wielkopańską. Nie kpię tu teraz wcale. Gentryfikacja złem jest i basta.
Znam to z autopsji. Załączone zdjęcie dowodem niech będzie.
Na pewnej zacisznej ulicy w mieście Elblągu pałacyk poniemiecki jest z balkonikiem, gzymsami i konsolami. Lat kilka pałacyk stał zapomniany przez Boga i ludzi, więc kocia bohema artystyczna wprowadzić się nielegalnie postanowiła. Żyło się tu królewsko. Salony, weranda, poddasze - wszystko to nasze. Lobby, atelier i foyer. U babci koty kochającej jadłodajnia naprzeciwko. Przyszedł jednak dzień sądny i ludzie sobie przypomnieli, że pałacyk ten całkiem fajny nawet jest i do używania nawet jeszcze może się nadawać. Alle Katzen raus ! - hasło padło. [...by wzmocnić dramaturgię sytuacji celowo piszę to w języku Goethego ].
Tak się życie potoczyło, że teraz m.in ja na tych "salonach" urzęduję. Koty jednak ciągle przychodzą, siadają czasem na parapecie i rzucają takie oto (jak na załączonym obrazku) nienawistne spojrzenia zdające się mówić My tu jeszcze wrócimy. Od czasu do czasu, jakiś koci Banksy zakradnie się do środka przez niedomknięte drzwi i na znak swojej moralnej wyższości demonstracyjnie obsika ścianę. Z kotami nie ma żartów. W poprzednim wcieleniu byłem jednym to wiem.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz